17 LAT MODLITW I ŁEZ

17 LAT MODLITW I ŁEZ

CO ROBIĆ, GDY DOROSŁE DZIECKO ODCHODZI OD WIARY?

"Nie chcę dłużej chodzić do Kościoła. Nie wierzę w Boga, to nie jest moja religia" – usłyszała od nastoletniej córki. Tylko od nas, rodziców zależy co w takiej sytuacji zrobimy ze swoim bólem.

Możemy utkwić w rozpaczy i poczuciu winy. Ale możemy też – tak jak zrobiły to Alicja i Dorota - pójść w ślady św. Moniki i wyciągnąć z tego dramatu pewną, tak samo piękną jak i trudną, lekcję.

Nadzieja nie jest przekonaniem, że coś się dobrze zakończy, lecz pewnością, że coś ma sens, bez względu na to, jaki będzie tego ostateczny rezultat / Václav Havel

Ból, szok i niedowierzanie

Nie chcę dłużej chodzić do Kościoła. Nie wierzę w Boga, to nie jest moja religia – usłyszała niedawno od nastoletniej córki. Cios tym większy, że żyją wiarą, jeżdżą na rekolekcje, są częścią Kościoła Domowego. Funkcjonowali tak odkąd pamięta, a zaangażowani byli wszyscy – od najmłodszych po najstarszych członków ich wielodzietnej rodziny.

Powiedziała to tak kategorycznie, że aż na chwilę zabrakło mi tchu – dzieli się na jednym z for matka dziewczyny. Przeszywający ból, szok i niedowierzanie. Trudno opisać to słowami – wyznaje. Była wspólna modlitwa, wyjazdy formacyjne i czytanie Biblii. Nie brakowało też rozmów o wierze, Bogu i Kościele. I co z tego zostało? Frustracja i poczucie, że wszystko poszło na marne? Nurtujące pytanie: gdzie popełniliśmy błąd? Rozpacz okraszona morzem modlitw i łez?

W takiej sytuacji łatwo utkwić we własnym cierpieniu, poczuciu winy i porażki. Jest pokusa, by uciec się do szantażu, przekupstwa albo innych przemocowych rozwiązań. Zgorzknienie, użalanie się nad sobą, manifestacja cierpienia. Reakcje bywają naprawdę różne, ale niemal każda z nich niesie ze sobą potężny ładunek trudnych emocji. Zdarza się, że rodzice sięgają po najcięższy oręż i chcąc ukarać „błądzącego” członka rodziny, postanawiają się od niego odciąć.

Ponad dekada próśb i morze wylanych łez

Można jednak spróbować spojrzeć na to, co się wydarzyło nieco inaczej i pójść drogą, która wybrała św. Monika. Ta pobożna kobieta bezgraniczną miłością i wytrwałymi modlitwami, doprowadziła do nawrócenia syna. I pewnie nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że czekała na to aż 17 lat! W ten oto sposób największy hulaka w okolicy, który w życiu oddawał się głównie żądzy i rozpuście, został… świętym i jednym z najsłynniejszych teologów w historii Kościoła.

Odejście dziecka od wiary (tak jak każdy inny życiowy dramat) można potraktować jako okazję do nawrócenia. To może być jednocześnie piękna i bardzo trudna lekcja bezwarunkowej miłości, wolności i wdzięczności. Mówi o tym przykład życia św. Moniki, ale i wielu współczesnych rodziców, takich jak chociażby Alicja i Dorota, które zgodziły się podzielić ze mną swoimi historiami.

To matki, które mimo, że straciły swoje dzieci dla Kościoła, nie przestały obdarzać ich miłością i akceptacją. Choć noszą w sercu otwartą ranę, przekierowują uwagę z własnego cierpienia na wdzięczność i próbę budowania z nimi zażyłej relacji. Jednym przychodzi to naturalnie, innych kosztuje wiele wyrzeczeń i lat wytężonej pracy. Wszyscy jednak czerpią siłę z tego samego źródła: z bliskiej relacji z Panem Bogiem.

Rodzic jest tylko siewcą

Od marca 1992 roku do czerwca 2022 odsetek osób dorosłych określających się jako praktykujące regularnie (raz w tygodniu lub częściej) spadł z blisko 70 procent do niemal 42, a niepraktykujących wzrósł z 9 procent do 19 – podaje CBOS. Nie da się ukryć, że kryzys wiary dotyka w większości młodych. Coraz częściej zaczyna się już w podstawówce, od rezygnacji z katechezy. Potem jest bierzmowanie, które nie bez przyczyny nazywa się sakramentem pożegnania z Kościołem. Od praktyk religijnych niejednokrotnie odcinają się też młodzi dorośli.

Dla rodziców, którzy żyją wiarą na co dzień i usiłują (lub usiłowali) przekazać te wartości dzieciom, często jest to prawdziwy dramat. Relacja z Bogiem formuje ich serca, jest źródłem radości, poczucia sensu i spełnienia. Na życiowych zakrętach to właśnie w modlitwie i sakramentach znajdują siłę i największe wsparcie. Wierzą, że po śmierci czeka ich zbawienie i szczęście wieczne. Trudno się dziwić, że tego wszystkiego pragną również dla swoich najbliższych.

Starają się być świadkami wiary, prowadzą na mszę, klękają do wspólnej modlitwy, inwestują w wartościowe lektury, odpowiadają na pytania i wątpliwości, a nawet zabierają na rekolekcje i spotkania wspólnoty. Sieją w sercach pociech możliwie najlepsze ziarno. Zapominając czasem, że reszta już od nich nie zależy. Ziarno może zakiełkować i wydać piękny owoc. Ale może też wylądować na skale, między cierniami lub paść łupem głodnych ptaków. Trzeba więc robić swoje, jednocześnie będąc gotowym na każdy scenariusz.

Ma czwórkę dzieci i żadne z nich nie praktykuje

Śp. mąż świetnie znał Pismo Święte i opowiadał synom i córce historie biblijne, ale do sakramentów przystępował sporadycznie. Przyjęłam więc, że odpowiedzialność za przekazanie im żywej wiary spoczywa głównie na mnie – opowiada Alicja, mama Piotra, Aliny, Macieja i Marcina oraz babcia czwórki wnucząt. Odkąd pamiętam, regularnie chodziliśmy z dziećmi na mszę. Była też wspólna modlitwa i rozmowy o wierze. Praktyki religijne traktowaliśmy jako naturalny element wychowania. Dziś moje dzieci są już dorosłe i żadne z nich nie chodzi do kościoła – wyznaje.

Gdy jedno po drugim zaczęli oddalać się od wiary i rezygnować z praktyk w Alicji intuicyjnie pojawiło się poczucie winy. Jaki błąd popełniłam? – to pytanie nie dawało jej spokoju. Dopiero po kilku latach ciężkiej pracy nad sobą przestałam się oskarżać i traktować to, co się stało jak porażkę wychowawczą – wyznaje.

Pogrążenie się w poczuciu winy to częsty scenariusz w przypadku katolickich rodziców, których dzieci odrzuciły wiarę w Boga. Czy naprawdę zawiedliśmy? Gdzie? Kiedy? Jak to się stało? Analizując w myślach ostatnie lata, starałam się odnaleźć ten moment, to słabe ogniwo, na którym wszystko się opierało – pisze Maggie Green w książce „Klub św. Moniki”. Teoretycznie zrobiliśmy wszystko, co należało – modliliśmy się, chodziliśmy do kościoła w każdą niedzielę, wyjaśnialiśmy to, co wymagało wyjaśnienia i wysłaliśmy dzieci do szkół katolickich – a mimo to moje własne dzieci odeszły od wiary – wyznaje kobieta.

W 2019 r. na konferencji dotyczącej tematu odejścia dorosłych dzieci z Kościoła, abp Grzegorz Ryś przywołał przykład katechistów z drogi neokatechumenalnej, którzy po przyjęciu błogosławieństwa od Jana Pawła II postanowili wyjechać ze swoimi małymi wówczas dziećmi na misje do Kazachstanu. Ich 8-letni syn trafił do klasy, w której był jedynym katolikiem. Pewnego dnia, wychowawca chciał upokorzyć chłopca i przy całej klasie zaczął spierać się z nim w kwestii istnienia Boga. Ten zaś, mimo że językiem rosyjskim nie posługiwał się wystarczająco sprawnie, tak zawzięcie bronił własnej wiary, że przekonał do swoich racji pozostałe, niewierzące dzieci. W momencie kiedy spotkałem tych ludzi, ich syn był dorosły i nie chodził już do kościoła. To co oni zrobili, że przestał to robić? Zły adres tego pytania. Myślę, że w najmniejszym stopniu, najrzadziej rodzice są czemukolwiek w tym zakresie winni – tłumaczył duchowny.

Dlaczego odchodzą?

Powody odejścia młodych od wiary są różne. Moda na apostazję, zmiany cywilizacyjne, wpływ mediów czy grupy rówieśniczej, przeświadczenie o zaściankowości zasad i poglądów katolików aż wreszcie kryzysy, grzechy i skandale Kościoła, które w ostatnim czasie wyjątkowo często wychodzą na światło dzienne.

Bardzo kocham Kościół, ale nie da się nie zauważyć, że pojawia się w nim też wiele trudnych rzeczy, które mogą zniechęcać młodych do wiary. Rodzą się pytania, na które czasem ani rodzice ani katecheci nie potrafią (lub nie chcą!) odpowiedzieć. Jeśli taki nastolatek nie ma ugruntowanej wiary, ani nie żyje w relacji z Jezusem, to istnieje ryzyko, że będzie chciał poszukać sobie czegoś innego – mówi s. Beata Zawiślak, która przez 18 lat pracowała jako katechetka.

Inna sprawa – dodaje – że młodzi wierzą często w obraz Kościoła, który przedstawiają im media. Zło, afery i skandale są krzykliwe, przez co wysuwają się na pierwszy plan. To wszystko powoduje, że kilkunastolatkowie wypisują się z lekcji religii albo odchodzą od wiary z samego założenia, nie dając sobie nawet szansy na wejście w te rzeczywistości.

Przypuszczam, że chodzi też trochę o brak siły przebicia ze strony Kościoła czy nieumiejętność promowania relacji z Panem Bogiem – mówi s. Beata. I dodaje: W mediach za mało mówi się o dobru, jakiego można w Kościele doświadczyć. Festiwal Młodych w Kokotku, Światowe Dni Młodzieży w Lizbonie – gdyby do młodych częściej docierały informacje o tego typu wydarzeniach, być może nie rezygnowali by z tego tak pochopnie.

Bóg – dobry ojciec czy formalista?

Tak jak potrzebujemy polonistów, matematyków czy historyków, którzy potrafią zaciekawić uczniów swoim przedmiotem, tak do zainteresowania relacją z Panem Bogiem niezbędny jest dobry katecheta. Uczniowie powinni lubić religię. I nie, nie chodzi mi tu o żadne fajerwerki i super mądrości. Ważne, żeby katecheta miał głęboką relację z Jezusem i… własnymi uczniami – tłumaczy. Słabo, jeśli religia kojarzy się młodym głównie z formalizmem, wyśrubowanymi wymaganiami i kuciem modlitw na zaliczenie. Nie mówiąc już o straszeniu grzechem i piekłem. Pan Bóg jest miłością, zawsze na nas czeka i nigdy nikogo nie przekreśla. I to przede wszystkim należy młodym pokazywać – dodaje. 

Już na samo wspomnienie katechety z podstawówki na twarzy Alicji pojawia się szeroki uśmiech. Przyznaje, że w dużej mierze to właśnie on pociągnął ją i inne dzieciaki z jej klasy do wiary. Był dla nas jak ojciec, dużo żartował, cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania – mówi. Wspomina też, jak w drodze ze szkoły zostawiali w domu plecaki i ścigali się, kto pierwszy dobiegnie na plebanię. Na religii z ks. Stanisławem czas pędził jak szalony. Nie było dziecka, któremu nie chciałoby się na nią przychodzić – śmieje się.

Wnuczka Alicji nie miała już tyle szczęścia. Do I Komunii przygotowywała ją młoda zakonnica, która wymagała od nich głównie… ciszy i znajomości wykutych na blachę regułek. Było 20 pytań i wystarczyła jedna błędna odpowiedź, żeby musieć zaliczać wszystko od początku. Większość uczniów w tej klasie przestała chodzić do kościoła zaraz po przyjęciu sakramentu Pierwszej Komunii.

Ale katecheza to nie jedyna przestrzeń, w której możemy boleśnie zderzyć się z formalizmem. Bywa, że wkrada się on również do naszych domów. Rodzice powinni być przekazicielami Bożej miłości, a nie egzekutorami Bożego prawa – pisze M. Green. Z kolei dr. hab. Aleksander Bańka, w jednym ze swoich postów zauważa, że choć wielu rodziców przesadnie (a czasem wręcz zupełnie niepotrzebnie) obwinia się za odejście dzieci z kościoła, zdarza się, że odkrywają oni, że sposób w jaki traktowali swoje dzieci, klimat domu, który stworzyli, obowiązujące w nim wzorce czy styl życia w jakimś stopniu przyczyniły się do owej decyzji rozbratu z wiarą.

Jego zdaniem, dzieci odrzucają często wpajane im przez rodziców wartości nie dlatego, że się z nimi nie zgadzają, ale ze względu na opakowanie, w którym te zostały im podane. Nadmierna kontrola, perfekcjonizm, warunkowanie miłości, przemocowe podejście albo wręcz przeciwnie – przesadne pobłażanie to tylko przykłady zachowań, do których odwołuje się autor posta.

Miłość na grillu i talerz zupy na stole

Nie da się przecież ukryć, że w jakości przekazu wiary dużą – jeśli nie najważniejszą – rolę odgrywa osobista relacja rodziców z Bogiem i to jak w jej wyniku traktują oni swoich bliskich i w ogóle ludzi. Przypominają mi się tu słowa diakona Marcina Gajdy, które padły w podcaście Daniela Wojdy: Bóg jest miłością, więc jeśli tu, przy grillu dokonuje się miłość, to Bóg jest tu obecny. Ta więź jest kluczowa. Może nie być Eucharystii, ale jak jest więź to jest Bóg. I odwrotnie: możesz zjeść 10 kg Najświętszego Sakramentu i nie doświadczyć Boga.

Być może właśnie dlatego abp Ryś zachęca, by w sytuacji odejścia dziecka od wiary, w pierwszej kolejności zawalczyć o relacje. Św. Monika nie mogła patrzeć na to, co wyczynia Augustyn. Zresztą nigdy nie kryła się z tym, że nie akceptuje jego stylu życia. Cierpiała, płakała i modliła się o nawrócenie syna. Jednocześnie miał on pewność, że jak przyjdzie do matki, to zawsze dostanie od niej talerz ciepłej zupy.

I to właśnie ta ich relacja okazała się jedną z tych rzeczy, dzięki którym Augustyn podjął decyzję o zmianie swojego życia. Relacja, w której Monika nie wyrzekła się swoich wartości, ani nie udawała kogoś, kim nie jest. Relacja, w której nie było miejsca na szantaż i siłowe przekonywanie do własnych racji. Relacja nie tyle sprawiedliwa, co miłosierna i bezwarunkowa. Dokładnie taka, jaka łączyła ojca z synem marnotrawnym ze znanej biblijnej przypowieści.

Duch wieje kędy chce

W naszej rodzinie od zawsze dawaliśmy sobie dużo wolności – mówi Dorota, mama 35-letniego Michała, który już dawno temu obwieścił jej, że jest agnostykiem. Wierzę w cuda i wiem, że Bóg wybawił mnie z wielu życiowych katastrof – dodaje. Wiem, że jest Ktoś, na kogo wsparcie zawsze mogę liczyć i jest mi zwyczajnie smutno, gdy myślę, że mój syn jest tego wszystkiego pozbawiony – wyznaje. Jednocześnie nie jest to dla mnie jakiś dramat. Być może dlatego, że sama prawdziwie nawróciłam się dopiero po ponad pięćdziesięciu latach. Doskonale zdaje sobie sprawę, że wiara i doświadczenie Boga są łaską, a Duch wieje, kędy chce.

Syn Doroty nieraz widzi jak jego matka modli się, wstępuje do kościoła albo czyta Pismo Święte. Mimo, że sam wybrał inaczej, to zdecydował się ochrzcić córkę, a teraz zastanawia się nad posłaniem dziewczynki do szkoły chrześcijańskiej. Pozwala jej też chodzić z babcią do kościoła.

Dzieci nie należą do nas – tłumaczy Dorota. Mamy na nie wpływ, kiedy są małe, a potem ten wpływ tracimy. Nie można forsować wiary na siłę. To musi być świadomy i dobrowolny wybór – podkreśla. Opowiada, że w swoim otoczeniu obserwuje wiele przypadków odejścia od wiary i to również w głęboko wierzących, regularnie praktykujących rodzinach. Pojawia się tam często rozpacz i poczucie winy. Ale też lęk o to dziecko. To z kolei najprostsza droga do depresji albo nerwicy. Jezus powiedział: „Nie lękajcie się!” i na tym staram się opierać swoje życie. Dużo więcej dobra zdziałamy modlitwą za kogoś, niż tym, że będziemy się o tego kogoś bać – podkreśla i dodaje, że sama nie zamierza ustawać w wypraszaniu łaski wiary dla syna.

Nieznośna wolna wola

Autorka „Klubu św. Moniki” przestrzega przed modlitwą, która ma być naszą „łapówką” dla Boga. Gdy jej dorosłe dziecko odeszło z Kościoła, przez rok pościła w intencji jego nawrócenia. Dopóki nie powróci, nie będzie chleba, tylko Eucharystia – postanowiła. Dopiero potem zdała sobie sprawę, że jej modlitwa nie była darem i aktem miłości, tylko próbą pertraktacji z Bogiem. Że jako zdesperowana, przestraszona i sfrustrowana matka chciała po prostu jak najszybciej odzyskać swoje dziecko.

Odkąd zrozumiała, że Bóg kocha jej dziecko znacznie bardziej niż ona i stokroć mocniej zależy Mu na jego powrocie, oddała Mu kontrolę nad tą przestrzenią. Jak słusznie zauważył Václav Havel: Nadzieja nie jest przekonaniem, że coś się dobrze zakończy, lecz pewnością, że coś ma sens, bez względu na to, jaki będzie tego ostateczny rezultat.

Małe rzeczy z wielką miłością

W pierwszym odruchu na brak wiary moich dzieci reagowałam rozpaczą, narzekaniem, oceną i próbą narzucania swoich wartości – opowiada Alicja. I dodaje: Pewnego razu usłyszałam od kogoś, że dzieci nie są moją własnością, że powinnam dać im wolność wyboru, a sama skupić się na wdzięczności za nie. Po wielu latach ciężkiej pracy nad sobą, rekolekcji, terapii, kierownictwa duchowego, korzystania z sakramentów, udało mi się zmienić swoje podejście. Jak jest trudno to idę na adorację. Tam, w ciszy Bóg uczy mnie pokory i dawania wolności. Pokazuje jak oddzielić człowieka od jego zachowania. Tam też na nowo rozpala się moja przygaszona wiara i miłość do dzieci.

Gdy pytam Alicję o to, czy ma nadzieję na powrót dzieci do praktyk odpowiada, że nie chce wybiegać myślami w przyszłość. Koncentruję się na dniu dzisiejszym – tłumaczy. Zapraszam Boga do każdej czynności – do pobudki, na śniadanie czy spacer z psem. Dziękuję, że mam gdzie mieszkać, co zjeść i w co się ubrać. Staram się widzieć piękno w zwykłych rzeczach – czystym niebie, gustownych koralach czy promiennym uśmiechu mijanej na ulicy staruszki.

Wdzięczność chroni mnie przed skupieniem na swoim bólu i użalaniem nad sobą. Przestałam demonstrować dzieciom mój smutek. Staram się dużo do nich uśmiechać. Czuję radość ze spotkania, wspólnego obiadu czy herbaty – dodaje.

Gdy Alicja wspomina o najstarszym synu, w jej głosie daje się słyszeć smutek. Tylko z nim nie udało mi się odzyskać kontaktu – wyznaje. Kieruję jednak wzrok ku niebu i nie tracę nadziei na to, że jeszcze kiedyś będę mogła się z nim i jego dziećmi spotkać.

Wiara, nadzieja, miłość i… cierpliwość

Kościół nigdy się nie narzuca, ale zaprasza – pisze M. Green. I radzi, by nie próbować kierować swoimi dorosłymi dziećmi. Zamiast tego warto skupić się na czynieniu małych rzeczy z wielką miłością. I na pokornym świadczeniu własnym życiem. Głosić, a nie przekonywać. Odejście kogoś bliskiego od Kościoła jest jak bardzo długi okres Wielkiego Postu. Czekamy aby ten, kto umarł – powstał ze zmarłych. Tylko skąd pewność, że twoje dziecko jest martwe? Może ono tylko śpi?

Jeśli wydaje się nam, że nic już nie możemy zrobić, to zawsze zostaje nam jeszcze modlitwa – mówi s. Zawiślak. I dodaje, że negowanie wartości rodziców bywa naturalnym etapem dojrzewania wiary. By przyjąć coś jako swoje, uwierzyć w to sercem, najpierw musimy to zakwestionować. Pamiętajmy, że święci też nie byli święci od narodzin, tylko poznawali Boga na różnych etapach życia. Znam dziewczynę – opowiada s. Beata – która odeszła od kościoła, bo czuła się przytłoczona nadmiarem religijności w jej domu. Dostrzegła, że tak naprawdę żyją w katolickiej bańce i stwierdziła, że ona tak nie chce. Rodzice przeżyli coś na kształt żałoby. Dziś mają jednak nadzieję, że zasiane w jej sercu ziarno wyda jeszcze kiedyś owoc.

Ale znam też przypadek młodej narkomanki, za którą bardzo wytrwale modliła się jej babcia. I pewnego razu, w Dniu Babci właśnie ta dziewczyna obudziła się z natrętną myślą, żeby pójść do kościoła. Jak się potem okazało – to był moment jej nawrócenia i zerwania z nałogiem.

Zostaw otwarte drzwi

„Jak długo mam się jeszcze modlić?” – niecierpliwią się często rodzice. Tylko, że tego nie da się oszacować. To jest sytuacja, w której trzeba być gotowym na wszystko – również na to, że dziecko powróci do Boga – tak jak na przykład mąż św. Moniki – dopiero na łożu śmierci albo… wcale. Warto oddać kontrolę Bogu. Niech krople modlitwy drążą skałę.

Tym bardziej, że zmiana wcale nie musi być spektakularna. Najczęściej nawrócenie odbywa się stopniowo i powoli, pod wpływem maleńkich promieni łask, które pojawiają się dzień po dniu, w zaciszu ludzkiego serca.

Najlepsze, co możemy więc zrobić, to uchwycić się Boga. Trwać w wierze, nadziei i miłości. Po to, żeby nieść innym Jezusa. I być sakramentem dla tych, którzy sakramentów są pozbawieni. Aż wreszcie po to, by – bez względu na to, czy przyjdzie czekać nam na nich tydzień, rok, 17 lat czy całe życie – mieć dla nich zawsze szeroko otwarte drzwi i talerz ciepłej zupy na stole.

https://stacja7.pl/rodzina/17-lat-modlitw-i-lez-co-robic-gdy-dorosle-dziecko-odchodzi-od-wiary-reportaz/